Bułeczki pszenno-orkiszowe i Sloppy Joe

Na Sloppy Joe miałam ochotę już od dawna. W moim mniemaniu to połączenie wołowego chilli (które uwielbiam) oraz hamburgera (którego także uwielbiam). Ale jakoś ciągle nie było okazji. Poza tym nie wyobrażam sobie by takiego, powiedzmy sobie szczerze, nieco luźnego w konsystencji hamburgera, zjadł mój A. Pominęłam go więc w degustacji.

Sloppy Joe to klasyka kuchni amerykańskiej. Ta kanapka ma swoje korzenie w latach 30-tych ubiegłego stulecia. Do dziś serwują ją w barze Sloppy Joe's Bar w Key West na Florydzie, miejscu silnie związanym z Hemingwayem (doprawdy nie wiem ileż to jest barów na świecie związanych z tym pisarzem ;). Od tego czasu oczywiście powstało wiele jej wariacji i odmian. Tej oryginalnej nigdy nie jadłam. Pewnie dlatego, że nigdy jeszcze nie byłam na Florydzie. Jak będę na pewno spróbuję. To jedna z tych rzeczy, które koniecznie trzeba zjeść w Stanach. Dziś prezentuje Wam wersję wyszukaną u Ree. To danie słodko-pikantne, wbrew pozorom i mojemu wstępowi mięso nie smakuje w nim ani jak chilli, ani jak hamburger. Warto spróbować. W wersji dietetycznej można użyć mielonego mięsa z indyka (smażymy i dusimy nieco krócej w takim wypadku). Ja jednak takiego mięsa nie lubię. A wołowinę bardzo, bardzo.

Zamiast typowych bułek hamburgerowych do moich Sloppy Joes upiekłam bułeczki pszenno-orkiszowe wyszperane u Liski. Pasują idealnie.

BUŁECZKI PSZENNO-ORKISZOWE
16-18 sztuk

zaczyn
150g mąki orkiszowej
200g mąki pszennej (dowolnego typu)
20g świeżych drożdży lub 1 łyżeczka suszonych
400g wody w temperaturze pokojowej
ciasto właściwe
350g mąki pszennej
120g miękkiego masła
2łyżeczki soli
30g wody
60g mleka w proszku
dodatkowo: roztopione masło do obtaczania, gruba sól, rozmaryn, mak lub sezam (wedle uznania)

zaczyn
Wszystko wymieszaj w naczyniu, przykryj folią i odstaw w ciepłe miejsce na godzinę.

ciasto właściwe
Do zaczynu dodaj pozostałe składniki. Wyrób gładkie ciasto, które nie powinno się kleić (10 minut). Odstaw do wyrastania na 1,5 godziny. 2 okrągłe formy posmaruj masłem. Ciasto podziel na małe kawałki (16-18 bułeczek). Uformuj okrągłe bułeczki, obtocz w roztopionym maśle i włóż do formy zostawiając 1,5 cm odstępy między nimi. Wierzch obsyp solą i rozmarynem lub inną ulubioną posypką. Odstaw do ponownego wyrastania na około 30-40 minut.

Piekarnik nagrzej do 180 stopni. Bułeczki piecz 30-40 minut.

SLOPPY JOE
4-6 porcji

1 łyżka
masła

500g mielonej wołowiny (lub mielonego mięsa z indyka)
1/2 małej cebuli, posiekanej
1/2 dużej zielonej papryki, pokrojonej w kostkę
3 ząbki czosnku, zmiażdżone
3/4 szklaki ketchupu
1/2 szklanki wody
1 łyżka brązowego cukru
1 łyżeczka chilli w proszku
1 łyżeczka musztardy francuskiej lub Dijon
1/4 łyżeczki grubo zmielonego czerwonego pieprzu
sos
Worcestershire do smaku
1 łyżka pure pomidorowego (opcjonalnie) - ja dodałam więcej
sos Tabasco do smaku (opcjonalnie)
sól, świeżo zmielony pieprz
dodatkowo: bułki (bułki hamburgerowe, kajzerki lub inne)

Na patelni rozgrzej masło, wrzuć wołowinę i smaż często mieszając, aż mięso całkowicie zabrązowi się. Mięso odsącz z tłuszczu, dodaj cebulę, paprykę oraz czosnek. Gotuj przez kilka minut, aż warzywa lekko zmiękną. Dodaj ketchup, dokładnie wymieszaj, dopraw solą i świeżo zmielonym pieprzem. Wlej wodę, następnie dodaj cukier, chilli i musztardę. Gotuj pod przykryciem na małym ogniu przez 15-20 minut. W czasie gotowania dodaj jeszcze czerwony pieprz, chlust sosu Worcestershire oraz opcjonalnie (w zależności od tego, jak ostre chcesz uzyskać danie) tabasco. Jeśli chcesz by twoje Sloppy Joes były nieco bardziej pomidorowe dodaj także pure do smaku.

Bułki przekrój na pół, podsmaż na rozgrzanej patelni lub grillu, po czym nadziej je wołowiną i od razu podawaj. Ree radzi podawać z chipsami. Ja podałam z sałatką z rukoli i parmezanu :).

Smacznego!

Ps. Przepraszam za zdjęcia, ale teraz mam czas jeść tylko późnymi wieczorami :(

Panna Cotta i kilka newsów z ostatnich tygodni

Z wszystkich waszych propozycji niezwykle subiektywnie wybrałam to na co akurat miałam ochotę. Zaczynając od końca: zdecydowałam się na panna cottę z sosem śliwkowym, jak radziła Evitaa. Przyrządziłam klasyczną (im jestem starsza tym bardziej lubię smak śmietany), z nutą czekolady i sosem śliwkowym (chciałam dodać do niego śliwowicy, ale ktoś mi wypił podstępnie chyba, bo znaleźć nie mogę). Inspirowałam się przepisem Asi z Kwestii Smaku.

Zrobiłam też Sloppy Joe (nagroda pojedzie do zauberi), na które od dawna miałam ochotę. Przepis czeka w kolejce do opublikowania.

Jeśli chodzi o pieczywo chciałam upiec bułki kukiełki, które bardzo lubię (propozycja Katarynki), ale niestety nie znalazłam przepisu. Poszperam jeszcze. Może ktoś mi go podeśle?

Wszystkim wygranym gratuluje (odezwę się do Was mejlowo), pozostałych przepraszam, że akurat na ich propozycje nie miałam w danej chwili ochoty. A deser przedstawiam poniżej.


WANILIOWA PANNA COTTA Z SIEKANĄ CZEKOLADĄ I SOSEM ŚLIWKOWYM
6 porcji

panna cotta
3 łyżeczki żelatyny w proszku
1 laska wanilii lub 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
250 ml płynnej śmietanki 30%
250 ml pełnego mleka
80 g cukru
1 łyżka rumu
50g gorzkiej czekolady, drobno posiekanej
sos śliwkowy
500g śliwek
kilka łyżek wody
2-3 łyżki brązowego cukru
1/4 łyżeczki cynamonu
ziarenka z małego kawałka wanilii

panna cotta
Żelatynę zalej 3 łyżkami zimnej wody i odstaw na 5 minut. Laskę wanilii przepołów wzdłuż na pół i wyskrob ziarenka.

Do rondelka wlej śmietankę i mleko, dodaj cukier, ziarenka wanilii i przepołowioną laskę lub ekstrakt z wanilii. Mieszając podgrzewaj, aż cukier się rozpuści, a płyn niemalże osiągnie temperaturę wrzenia. Zdejmij z ognia, przelej przez drobne sitko, po czym dodaj namoczoną żelatynę i mieszaj energicznie przez około minutę, aż cała żelatyna się rozpuści. Dodaj rum i odstaw do całkowitego wystudzenia.

Gdy całość ostygnie wrzuć drobno posiekaną czekoladę, wymieszaj, po czym wlej mieszankę do 6 foremek lub małych szklanek. Całość przykryj folią spożywczą i wstaw do lodówki na minimum 4 godziny, a najlepiej na całą noc.

sos śliwkowy
Śliwki wypestkuj, pokrój w grube plasterki, wrzuć do rondla. Dodaj kilka łyżek wody, cukier, cynamon i wanilię, wymieszaj. Gotuj przez kilka minut, aż owoce zmiękną i zaczną rozpadać się (konsystencja powinna dalej być mocno wodnista, nie gotuj długo, żeby nie zrobić dżemu ;). Całość przetrzyj przez sitko. Podawaj na ciepło lub zimno (sos także można przygotować dzień wcześniej).

Aby było jeszcze bardziej jesiennie całość można posypać karmelizowanymi orzechami włoskimi. Ja niestety zapomniałam kupić, a więc i nie skarmelizowałam.


A teraz kilka newsów dla znajomych i rodziny oraz innych zainteresowanych. Ostatnie tygodnie poza aklimatyzacją, ogromem pracy i nieustannym bieganiem za maluszkiem schodziły nam na niekończących się poprawkach i poprawkach po poprawkach. Naprawdę nie wiem czy jest w tym domu cokolwiek, co zostało zrobione dobrze i czego nie trzeba nieustannie poprawiać. Przechodzimy dramaty: wodny, okienny, pleśni, zaginionych w środku ściany peszli (wyobraźcie sobie to kucie :), przewierconych przewodów elektrycznych i wiele, wiele innych. Bardziej zrezygnowani i zniechęceni nie możemy już być. Stopniowo musi być więc coraz lepiej. Staram się zachować optymizm.

Poza tym miałam urodziny. 31. Obeszło się bez większej depresji. Nie to co rok temu. A. z tej okazji zafundował mi 3-dniowe wakacje w Kielcach (tak, tak, wiem jak to brzmi :). Nie było źle. Pierwszy raz od dawna byłam w kinie i chociaż entuzjastycznie oceniany film Woody Allena znudził mnie kompletnie, to i tak było fajnie. Kupiłam sobie spodnie, sweter i torebkę, poszłam na masaż, poczytałam. Odpoczęłam i stwierdziłam, że to stanowczo za krótko. Jadłam tam świetny deser (czekoladowe millefleur z musem czekoladowym i galaretką śliwkową), który mam nadzieję wkrótce zrobić i dla Was.

Poza tym byliśmy we Wrocławiu popatrzeć jak walczy Adamek. Tak jak i u pozostałych 40 tysięcy zgromadzonych na stadionie gdzieś tam tliła się w nas nadzieja. Pierwsze sekundy jednak rozwiały ją szybko. Wygrał niezaprzeczalnie lepszy. Po skończonej walce ludzie gwizdali. Było mi wstyd. Wyszliśmy. A potem czekaliśmy godzinę na autobus. Ten wyjazd czegoś mnie nauczył. Ale zatrzymam to dla siebie.

Więcej nie pamiętam, choć pewnie działo się coś jeszcze. Dużo pracujemy. Bardzo dużo pracujemy. Znaleźliśmy świetną opiekunkę do dziecka. Stwierdziliśmy, że póki co (póki długie co) jeden maluszek nam wystarczy, zwyciężył egoizm. Kupiłam piękny holenderski rower. I martwię się o psa, który w nowym domu jest bardzo nieszczęśliwy. Gdy przypomnę sobie coś jeszcze na pewno napiszę :). A w tą niedzielę możecie mnie i całą moją rodzinę spotkać na warszawskim Służewcu.

Smacznego!

Spóźniona opinia o wakacjach i szybki konkurs

Miałam napisać. Miałam :). Ten post zaczęłam pisać 11 sierpnia :). Przeprowadzka jednak trwała bardzo długo i mozolnie. Właściwie to ciągle trwa :). Ciężko żyje się wśród ciągłego bałaganu i niedokończonych rzeczy. Ale dajemy radę. Mam nadzieję, że mi ta długa przerwę wybaczycie. Ale jak widać zabieram się do powrotu. Tęskniliście? :)

Na wakacjach byliśmy już tak dawno, że nawet nie wszystko pamiętam by Wam opisać. Wrzucę więc zdjęcia. Ogólnie: nie podobało mi się. Eh... Pewnie podpadnę trochę osobom lubiącym mniej lub bardziej aktywny (no dobra, raczej tym pierwszym) odpoczynek nad naszym polskim morzem. Jak wiecie ja z jakiejś dziwacznej chęci integracji z rodziną wybrałam się do Międzyzdrojów. Z A., maluszkiem, babcią, drugą babcią, siostrą, szwagrem, trójką ich dzieci oraz bratem szwagra z żoną, z dwójką dzieci, a także sąsiadem wspomnianego brata szwagra, także w wersji +1+2. Skomplikowane prawda ? :). No ale, poza jedną z babć, która dzieliła z nami tzw. apartament, większość z nich widziałam może 2-3 razy. Powód był prosty. Międzyzdroje są nie dla mnie. Ok, zgadzam się, plaża jest bardzo ładna, ale już tłumy na niej, te nieszczęsne parawaniki oraz ilość i jakość infrastruktury to dramat. Wycieczka do "centrum", zwłaszcza w godzinach wieczornych, choć nie tylko, to już dramat totalny. W mojej prywatnej opinii skrzyżowanie Krupówek, wesołego miasteczka, cyrku i ogromnych ilości chińskiej tandety nie może się podobać. A jednak podoba się, jeśli wnioskować po setach tysięcy przebywających tam osób. Te nieliczne, naprawdę ładne rzeczy, toną i giną w potoku wszechogarniającego kiczu i braku jakiegokolwiek ładu. Nie rozumiem tego. I na pewno nie chcę tam wracać.

Poza tym objechaliśmy Pomorze Zachodnie od niemieckiej części wyspy Uznam (jakby inny świat :), przez Świnoujście, wszystkie pomniejsze miejscowości nadmorskie, aż do Kołobrzegu. I dalej, na Bornholm, gdzie wyciągnęliśmy nawet tego biednego maluszka-podróżnika. To wszystko w tydzień. Możecie być z nas dumni.
















Wracając jednak do Krakowa... Przeprowadziliśmy się miesiąc temu, a ja właściwie nie miałam okazji nic ugotować w nowej kuchni (swoja drogą czekam na nowy blat, bo ten który teraz mam jest do poprawki). Chciałam więc Was poprosić o propozycję na: obiad, deser oraz pieczywo (musi być drożdżowe, ponieważ zakwas mieszka jeszcze w innym miejscu). Wystarczy, że w komentarzach podacie nazwę potrawy (lub deseru, lub chleba), a ja już sobie poszukam przepisu, który mi odpowiada najbardziej. Osobom, za którymi sugestiami bardzo subiektywnie podążę roześlę książki. Za obiad Mangoes & Curry Leaves, za deser Rose's Heavenly Cakes oraz za pieczywo Amy's Bread. Wszystkie pozycje są nowe i w języku angielskim. Śpieszcie się, gdyż wszystko to chcę zrobić w weekend i początkiem przyszłego tygodnia.

Pozdrawiam!
Blog Widget by LinkWithin